Muszę przyznać, że to był najpiękniejszy weekend majowy w całym moim życiu :) zaczął się już we środę i przyniósł naprawdę mnóstwo pozytywnych wrażeń. Spędziłam go z cudownymi ludźmi, wybawiliśmy się, wyśmialiśmy, a przy okazji miałam też czas żeby pojeździć na rowerze - czego nie robiłam od niepamiętnych czasów (pewnie od 7 miesiąca ciąży ;) pogrillować, poimprezować, pospacerować. Organizm się trochę zregenerował (wliczam w to 3 ponad godzinne drzemki w niedzielę w ciągu dnia ;) dawno nie miałam możliwości, żeby sobie tak błogo poleżeć.
Ale co najważniejsze miałam też czas żeby pobyć z dzieciaczkami - przez moją pracę mam wrażenie, że nie poświęcam im wystarczającej ilości czasu i zapominam o tym jakim cudem są :)
A teraz do rzeczy:
Weekend majowy niestety obfitował w masę niezdrowych pyszności:
- dużo słodyczy (dostałam od znajomego słodycze z USA i przez weekend majowy dzielnie je zjadałam - z pomocą znajomych i dzieciaków of course ;)
- dużo słodyczy (jeszcze raz), bo zjadłam też czekolady, tiramisu, lody etc
- kiełbasy, boczki (były też karczki i kurczaki, ale te należą do tych bardziej pozytywnych niż negatywnych)
Ale za to zaliczyłam trening + 30 km na rowerze + wiele kilometrów pieszo - myślę, że się wyrównało :) zdecydowanie nie mam poczucia winy, bo ćwiczenia traktuję teraz jako formę spędzania wolnego czasu :) a forma i siła same przychodzą.
Ps. Double Unders wychodzą coraz lepiej - może uda mi się niedługo zamieścić filmik, chętnie sama zobaczę z boku co mogę jeszcze poprawić żeby robić ich więcej